wtorek, 7 lutego 2012

Belgia: czas, start!

 Kilka uwag wstępnych
1. Talentu pisarskiego nie mam. Ale tak bardzo chcę podzielić się z Wami swoimi wspomnieniami, odkryciami, przeżyciami, przemyśleniami, zdjęciami, że bardzo postaram się pisać tak, żeby coś z tego wyszło!
2. Blog został założony z myślą o moich znajomych, ale także nieznajomych :)
3. Mam nadzieję, że informacje praktyczne, które też będą się tu pojawiać, przydadzą się komuś, kto zaplanuje odwiedzić te same miejsca, a będzie równie nieogarnięty i wiecznie spóźniony, jak ja :)

A zatem...







Belgia: Czas, start!
Celem mojej wyprawy jest Ghent (polski odpowiednik: Gandawa).
Swoją podróż zaczęłam w Krakowie - wybrałam samolot, bo szybciej, chociaż musiałam przez to zrezygnować z wielu rzeczy (np. notatek do pracy magisterskiej - trudno, żebym z powodu nadbagażu zostawiła w Polsce buty...;) ). Przyleciałam do Charleroi, ponoć najbrzydszego miasta w Europie. W rzeczy samej nie było czym się zachwycać. Do Ghent musiałam dostać się pociągiem.

Pierwsze wrażenia
1. Język.
W Belgii mało kto mówi po angielsku. Szczególnie na południe od Brukseli. Jak dowiedziałam się od znajomego Belga, na południu (część francuskojęzyczna) nikt specjalnie nie interesuje się angielskim i możliwymi korzyściami, płynącymi ze znajomości tego języka - nawet wszystkie filmy anglojęzyczne są dubbingowane! Natomiast na północ od Brukseli młodzi ludzie uczą się angielskiego głównie dzięki filmom. Tak czy inaczej, dominuje francuski i flamandzki. Żadnego z nich nie znam.
Co ciekawe, w języku angielskim umieją się porozumiewać (w porównaniu do Polski) konduktorzy w pociągach (dzięki temu trafiłam do Ghent...). A co jeszcze ciekawsze - po angielsku nie mówi też wielu studentów międzynarodowych, za to dziś rano ucięłam sobie angielską pogawędkę z obsługą sprzątającą mojego akademika!
Pracownicy uczelni mówią po angielsku - hurra!
2. Akademik.
I skoro już o akademiku mowa... Nie ma co porównywać. Nowoczesny budynek, świeżo oddany do użytku. Fakt - droższy niż w Polsce. Dużo droższy. Ale w zasadzie każdy ma w nim swoją jakby...kawalerkę. Gdyby wynająć kawalerkę w Krakowie - wyszłoby na to samo, a do tego jeszcze rachunki. Z wynajmem pokoju w mieszkaniu są problemy. Nie wiem dlaczego, ale każdy narzeka, że ciężko cokolwiek wynająć. I wracając do obsługi, utrzymującej porządek w naszym pięknym akademiku, to dziś zadziwili mnie po raz kolejny. W Krakowie na składach, codziennie rano można było usłyszeć, jak to "te *** studenty znowu naświnili". Tutaj budzi mnie głośna muzyka - to sprzątaczki przyniosły sobie boombox i w rytm radosnej muzyki czyszczą każdy centymetr akademika. :) Co za kraj :)
Ach! No i mieszkam właściwie w ścisłym centrum - do starówki piechotką jakieś 10 min :-)
3. Jedzenie.
Przez pierwsze dwa dni żywiłam się kanapkami. I to nie specjalnie, bo nie miałam noża. Z herbatą też było kiepsko. Teraz mam garnek poniemiecki (= pozostawiony dla mnie przez kolegę Niemca, który wyjechał), więc jest możliwość zagotowania wody na herbatę. Chociaż kupiłam dziś czajnik elektryczny, więc garnek poniemiecki pójdzie na zasłużoną emeryturę ;). Za to nóż powłoski (analogicznie - kolega Włoch) jest baaaardzo przydatny! Nawet nie wiecie jakie to wspaniałe uczucie móc sobie zrobić normalną kanapkę przy pomocy noża!
Poniemieckie mam też dwie patelnie, więc i jajecznica dziś powstała...;)
No ale, trzeba też zjeść czasem obiad. Ale o tym trochę niżej...


Jak dostać się z Krakowa do Ghent i co dobrego zjeść w samym Ghent

Podróż Kraków - Ghent
1. Lot linią Ryanair z Balic do Brukseli Charleroi
2. Na lotnisku w Charleroi trzeba wsiąść w autobus (TEC), który zawiezie nas na dworzec kolejowy Charleroi. Kosztuje 3 euro i jedzie co pół godziny. Bilet najlepiej kupić w automacie, bo kierowcy często nie mają jak wydać. Z lotniska wyjście nr 2. Jeśli wyjdziemy wyjściem obok bramek, dojdziemy do przystanku z którego jeżdżą autobusy prosto do Brukseli, co się nie opłaca, bo przejażdżka kosztuje 13 euro i bilet należy kupić co najmniej 2.5 godziny przed planowaną podróżą.
3. Autobus TEC podjeżdża pod (prawie) samo wejście dworca kolejowego w Charleroi. Tam najlepiej jest kupić bilet Go Pass (jeśli mamy poniżej 25 lat) za 50 euro lub Rail Pass (jeśli mamy więcej niż 25 lat) za 75 euro. Bilet ten uprawnia nas do 10 podróży po całej Belgii, nawet z przesiadkami. Tylko przed wejściem do pociągu należy wpisać dzień tygodnia, datę, początek i koniec podróży. Wpisujemy Charleroi - Gent. W ten sposób, bez względu na to, że się przesiadamy, wykreślona zostaje 1 podróż i zostaje nam jeszcze 9. Bilet jest ważny rok, nie jest imienny, więc może korzystać z niego wiele osób. Z Charleroi musimy wsiąść w pociąg, który jedzie do Brukseli "ZUID" (czyli south) lub dalej. Byle przejeżdżał przez ten południowy dworzec. Pociąg taki odjeżdża co godzinę. Podróż trwa około godziny.
4.Kiedy już się tam znajdziemy, musimy zejść do dworca podziemnego i zobaczyć kiedy odjeżdża pociąg do Ghent (lub dalej, np. do Antwerpii, byle jechał przez Ghent). U mnie akurat złożyło się tak, że czekałam tylko pół godziny. Na naszym bilecie nic już nie wpisujemy, tylko wsiadamy do tego pociągu i jesteśmy w Ghent Saint-Peters za około godzinę. (Jest jeszcze drugi dworzec w Ghent, nazywa się Dampoort. Jest trochę większy i zdecydowanie bliżej starówki)
Jeśli jednak zdecydujemy się na kupno jednorazowych biletów, możne nas to kosztować ok. 30 euro.

Jedzonko

Dla studentów, w centrum Gandawy obiad kosztuje co najmniej 7 euro (nie mówię tu o żadnych restauracjach). Osobiście polecam Soup Lounge (w kilku miejscach w Ghent, ja jadłam w jednym, znajdującym się przy Overpoortstraat). Ciekawe miejsce - za 4 euro można dostać gęstą, przecieraną zupę, z pływającymi warzywkami, mięskiem, kawałkami chleba. Do tego dwie bułki z masłem i jabłko na deser. Smaczne i da się zatkać głód. Jeśli jednak ma się to szczęście i jest się studentem, to można skorzystać z którejkolwiek restauracji studenckiej Uniwersytetu Gent. Wszystkie oznaczone są granatowym napisem "Resto" na żółtym tle + nazwa owego resto. Obiad - ok. 4 euro drugie danie (pyszne i duże porcje). Być może "nie-studenci" też mogą tam jadać, ale mi sprawdzali legitymację UGent.
Kanapki w wielu miejscach są niedobre. Póki co, jedyne pewne miejsce to sieciówka Panos (Dosyć duże i smaczne kanapki za ok. 2.5 euro)



A na koniec...kilka pierwszych zdjęć z Ghent. Zrobione "na szybko", bo chyba jakieś resztki zimnego wiatru znad Moskwy tutaj dziś szaleją. :)

Czy można pisać po murach uniwersytetu? Pewnie, że można!
 Szczególnie jeśli to wiersz  "Ulica szczęścia, Gent" ;)

Nazwaliśmy go Adolf. I to nie był mój pomysł. :)




Koren Markt


Mniej więcej po środku zdjęcia widać kawałek zamku, który będę zwiedzać już wkrótce! ;)



Jeden z wielu mostów. Ten akurat przy Koren Markt



6 komentarzy:

  1. Oj Ola Ola... My tu siedzimy w lektorium a Ty zwiedzasz takie fajne miejsca... Pozdrawia cały dawny skład :)

    OdpowiedzUsuń
  2. O ja o ja! Jednak komcie są! ;) Trzymam za Was kciuki kujony Wy moje :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Matko, jak Ty się połapałaś z tymi autobusami!!!

    Zdjęcia już mi się podobają, więc czekam na kolejne :)

    Ps. Jak tam "ciacho" :P

    Pozdrówka
    Agacie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. ciacho cicho :D Za dużo słodyczy szkodzi ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. dzis wpadłam na ślad twego bloga, ja też pisze trochę ( między innymi ) o Belgii w której mieszkam juz 8 lat, ale jestem związana od... 20. Chetnie przeczytam twoje posty, ciekawi mnie sposób patrzenia różnych ludzi na ten kraj. Wiadomo, patrząc na to samo, można widzieć coś zupełnie innego. Pozdrawiam z Brukseli. Agha

    OdpowiedzUsuń
  6. Napewno Twoje doświadczenia z tym krajem są dużo bogatsze, niż moje. Mój blog na dodatek jest bardzo zaniedbany, ale...staram się ;)
    Tym bardziej, że chwilowo uzupełniam go z...Krakowa.
    Pozdrów ode mnie Belgię! Wracam tam za niedługo ;)

    OdpowiedzUsuń